Wyobraź sobie, że twój syn jedzie na kolonie. Albo na zieloną szkołę. I drugiego dnia zaczyna coś go piec i szczypać. Okropnie. Nie śpi całą noc, tak szczypie. Najpierw ma nadzieję, że przejdzie, a potem już wie, że raczej nie. Dociera do niego, że trzeba iść poprosić o pomoc kogoś dorosłego. I to obcego.
Wyobraź sobie, że twoja córka jest na wyjazdowym harcerskim weekendzie, pod namiotem, na Mazurach. Z powodów nieznanych boli jak siada, boli jak chodzi, boli dotyk spodni. Wystarczy, że twoje dziecko jest w zerówce i coś zaczęło się dziać 20 minut po twoim wyjściu. Wyjazdów do tej sytuacji nie trzeba. Kłopot w tym, że ból i dyskomfort jest w okolicach krocza.
Czy Twoje dziecko potrafi powiedzieć o tym, co je boli, z równą swobodą, jak w przypadku bólu głowy czy ręki? Czy zna określenia swoich genitaliów? A jeśli zna, to używa ich z lekkością? Idzie i mówi o co chodzi, bo to część ciała jak każda inna? Często w domach mamy swój własny słownik określający okolice intymne, często są to zabawne określenia (do głowy przychodzi mi muszelka), a często bardzo ogólne (wszystko nazywa się pupą na przykład). I nic w tym złego nie ma. Ważne tylko, żeby dziecko bez zastanowienia i zawstydzenia używało również nazw anatomicznych. Żebyśmy w codziennej komunikacji z dzieckiem używali tych anatomicznych określeń równie często, jak tych domowych.
Co ma powiedzieć dziecko, kiedy czuje, że to domowe słowo absolutnie się nie nadaje, bo poza domem brzmi infantylnie, śmiesznie i nie nazywa precyzyjnie miejsca, które boli? Wyobraźcie sobie, że 8 letnia harcerka idzie do drużynowej i mówi, że szczypie ją muszelka. Bo inne słowa nie przechodzą jej przez gardło – nigdy nie trenowała ich w rozmowie z dorosłym. Często dzieci znają dwie kategorie określeń 'domowe' i wulgarne, które podłapują gdzieś i od kogoś. A tych najzwyklejszych jak pochwa, jądra lub penis nie znają. A jak znają to wydają się im ... wulgarne właśnie.
Żeby dziecko mogło opowiedzieć o tym, że coś je boli, musi umieć nazwać to miejsce. Podobnie, żeby dziecko mogło opowiedzieć o tym, że ktoś przekroczył jego granice, musi mieć pod ręką łatwo dostępne słowa. Żeby mogło zapytać o to, co widzi w Internecie, o to o czym rozmawiają koledzy – musi mieć słownik, którym może komunikować się z dorosłymi. Im dziecko starsze tym trudniej o swobodę, jeśli ucieknie nam ten obszar w codziennym byciu z przedszkolakiem i starszakiem, z nastolatkiem będzie po prostu trudniej. Dla Twojego czterolatka sutki i srom to takie same części ciała jak dziurki w nosie, przyjmie każdą nazwę jaką mu podpowiesz. Ale później, codzienność mocno weryfikuje wystarczalność tego słownika.
Pomyśl, jakich słów w podobnej sytuacji, ze swobodą użyje Twoje dziecko?
Jeśli zainteresował Cię ten artykuł i chciałbyś otrzymywać informację o nowych artykułach i nagraniach wideo - zapisz się na newsletter tutaj 👇👇